środa, 16 października 2013

Historie oddziałowe I

Kiedy trafiłam na Oddział Patologii Ciąży byłam pogrążona w głębokiej histerii.
Wiedziałam, że już nic nie będzie takie jak sobie zaplanowałam.

Z natury jestem histeryczką, wszystko przeżywam dużo bardziej niż inni, jestem nad wyraz empatyczna, dużo płacze, panikuje. Ot taka ze mnie 'drama queen' ... Każdy jest jaki jest.
Dlatego te 3 tygodnie spędzone na tym oddziale były dla mnie najdłuższymi w moim życiu.
Nie było dnia kiedy po prostu nie wybuchałam płaczem.
A to wszystko przetrwałam tylko dzięki ludziom których spotkałam na swojej szpitalnej drodze.

Przede wszystkim Panie Położne,  od nich zacznę, bo nigdy wcześniej nie spotkałam tak właściwych osób na właściwym miejscu.
Miałam wrażenie, że dla tych kobiet to nie tylko praca. To powołanie. Powołanie, za którym stała chęć pomocy kobietom, które przechodzą przez piekło- walczą o życie swoich nienarodzonych dzieci. A uwierzcie przypadków beznadziejnych było duuuużo :(
Idąc na codzienną serie zastrzyków, szłam z podniesioną głową, bo one wiedziały jaką panikarą jestem, że boję się głupiej igiełki, a one tego nie umniejszały !
Kiedy miałam napady histerii to one były tuż obok żeby zaprosić mnie do swojego 'kantorka' na pogaduchy i dobrodusznego 'szota' czy 'kielicha' jak to nazywałyśmy (w rzeczywistości był to jakiś lek na uspokojenie dla ciężarnych, ale sama oprawa podania białego płynu w kieliszku była jakaś taka...no krzepiąca i uspakająca :) )

To one powiesiły na ścianach oddziału zdjęcia wcześniaków, 'ich dzieci', by dawały nadzieję przyszłym matkom. I tak moim codziennym rytuałem- rano, po południu, wieczorem, a i w nocy się zdarzało, stalo sie wystawanie pod tymi tablicami, mówiąc sobie 'patrz ten chłopiec miał 450g... i żyje... ma się dobrze...Zuzia będzie żyć...musi żyć...'

Lekarze... Do dwóch mam sentyment szczególny...

Dr M. który był człowiekiem przecudownym i kochanym. Który wtedy był dla mnie jak ojciec, którego tak naprawdę nigdy nie miałam. Który do nieznanych sobie kobiet, które oczekiwały na codzienne USG,podchodził i mawiał 'Jesteście dla mnie jak córki...Wszystko będzie dobrze'. A zdarzało się, że kiedy przypadkiem spotykał mnie na USG, potrzymał za ręke, pogłaskał po głowie... Wtedy czułam się bezpieczna. Ufałam, że moje dziecko jest w dobrych rękach. Tak więc kiedy zobaczyłam tego człowieka na Sali Operacyjnej czekając na cięcie odetchnęła z ulgą. 'Jestem w dobrych rękach' pomyślałam. I nie myliłam się.

Szczególne miejsce zajmuje również dr Ł.  aka ' dr Powtórka', którego czasami było mi szkoda. Był cudownym człowiekiem, do którego wiedziałyśmy że możemy zwrócić się zawsze, więc wykorzystywałyśmy tą możliwość. Tak więc biedny dr Powtórka zawsze był zasypywany pytaniami, na które cierpliwie odpowiadał. Czemu 'Powtórka' pomyśleliście? Bo uwielbiał powtarzać nam wszystkie badania... szczególnie KTG :) Na USG potrafił nas brać o 23.. bo przecież każda pora jest dobra na USG ! a co !

Historia brzmi niewiarygodnie ? Wiem, bo sama nigdy nie spotkałam się z TAKĄ służbą zdrowia !

Kobiety które na oddziale poznałam to temat na osobną historię, tak więc moje poranne wspominki zakończę na tym.
Idziemy z Zuzią się zdrzemnąć :)
Miłego dnia !


3 komentarze:

  1. Jesteś szczęściarą skoro trafiłaś na taką pomoc. ;)
    Ja niestety mam inne wspomnienia.
    Ale to pewnie dlatego, że nam nikt nie dawał szansy.
    Nikt.
    Więc nie traktowano nas poważnie, bo przecież ,,zaraz urodzę" ,,dziecko nie przeżyje".
    Dla nich byłam kolejnym przypadkiem, a dla mnie Jaś był całym światem.

    Walczyłam 50 dni, dłuuuugie 50 dni.
    Czy płakałam?
    Owszem.
    Musiałam.
    Normalna reakcja.

    Ale chyba gdzieś ta w głębi duszy byłam tak zaparta i tak zdeterminowana, że wstukałam sobie do głowy: ,,Jak to nie przeżyje? MOJE dziecko? MOJE dziecko przeżyje".

    Nie wiem czy drugi raz miałabym tyle siły w sobie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Byli i tacy jak mówisz teksty od prof i Pani ordynator 'Pani dziecko umiera' i że już nic z tego nie będzie lub te tuz przed porodem (czyt. post 'Jak to dokładnie było') też się zdarzały, ale postanowiłam, że tak naprawdę warci uwagi są właśnie CI ludzie o których wspomniałam tu. Tamci to nieuleczalnie chorzy na znieczulice ludzie, którzy nie mają pojęcia czym jest walka matki o dziecko :/

    OdpowiedzUsuń
  3. Boziu... :( Czytam i placze i nie ze smutku a z radoscie ze Zuzia jest zdrowa i pogodna dzieczynka ;*

    OdpowiedzUsuń