czwartek, 27 grudnia 2012

Dzień jak co dzień czyli nowa rutyna

Tak więc trzeba było nauczyć się nowej rutyny.
Ze szpitala, jako że nie wychodziłam z noworodkiem do domu, zostałam wypisana 24h po CC.
Oj ciężko było wstać do toalety, ale nikt nie jest w stanie wyobrazić sobie motywacji by wstać i jechać po wybojach autem świeżo "po krojeniu", kiedy pragnie zobaczyć się swoją pierworodną.
Dom, szpital, dom, szpital, i tak w kółko. Dwa razy dziennie jazda do szpitala. Serce mi pęka kiedy ze szpitala muszę wyjść, wiedząc,że co prawda pod dobrą opieką, ale jednak, zostawiam swoje dziecko.

W każdym razie. O konkretach mówiąc.
Stan na 27.12 przedstawia się następująco:
- waga: 900g (tak, tak jeszcze z tydzień i dobijamy do kilograma!!)
- przebyta infekcja (jelita nie pracowały), ale dzisiaj zaczełyśmy jeść ! Hura ! (to nic że po 0,5ml :P)
- stan ogólny stabilny
.. tylko z tymi bezdechami i spadkami saturacji mogłoby być troche lepiej. Ale na to potrzeba czasu. Małymi kroczkami będziemy walczyć !!


Narodziny

Są różne powody, po pierwsze dla tych, którzy potrzebują wiedzieć, że cuda się zdarzają. Po drugie dla samej siebie,a wreszcie po to, żeby pokazać kiedyś mojej córce jaka jest dzielna. Chyba nawet bardziej od mamy, której zdarzają się epizody histerii nad inkubatorem i umieranie z tęsknoty każdego dnia. 

A więc oto nasza historia.
Niewydolność łożyska, hipotrofia, zagrażająca zamartwica płodu, IUGR i takie tam.
Dużo w każdym razie tego na wypisie. W skrócie to mała Zuzia przestała rosnąć w 23 tygodniu ciąży i tak już pozostała przy swojej wadze 580g. W 26tc skierowano nas do szpitala
a 2,5 tyg. później, kiedy skończyłyśmy właśnie 28tydzień, 7.12.12 o godz. 12:24 przyszła na świat poprzez CC moja ważąca zaledwie 600g kruszynka- Zuzia !
Przyszła na świat i zagrała na nosie lekarzom, którzy spisali ją na straty. Jakże im miny wszystkim zrzedły, kiedy na oddziale rozniosło się że mój mały szkrab sam zaczerpnął powietrze i płakał jak donoszony noworodek (zasługa 2 tyg na patologii ciąży i leczenia sterydami i teoventem śmiem twierdzić). Z sali operacyjnej pamiętam tylko jej płacz, później kiedy mi ją pokazali i powiedzieli "No to mamusiu, buzi w czółko i jedziemy podbijać świat". Nie wiem co wtedy czułam, bo były to wszystkie emocje naraz. Niestety później dostałam dożylnie taki "towar", że nie wiedziałam co gdzie i jak, aż do dnia następnego.

A następnego dnia dowiedziałam się, że moja kluska oddycha samodzielnie, jedynie przy pomocy CPAPu, ma się dobrze i... jest małym cudem na oddziale OIOMu.